Shey popatrzyła na swoją skórzaną kurtkę.
Parker nigdy w życiu nie założyłaby czegoś takiego. I wcale nie z powodu upodobania do balowych sukien i złotych diademów z brylantami. Po prostu wolała inny styl ubierania niż Shey. - Nie jestem Marią Anną... zresztą ona teraz nazywa się Parker... więc rzeczywiście można mówić o zmianie. - Shey wyciągnęła rękę na powitanie. - Shey. Shey Carlson. Książę nie ujął jej dłoni. Pewnie przywykł, że poddani kłaniają się przed nim w pokorze i z szacunkiem dotykają ustami jego pierścienia. Zaraz, zaraz, chyba coś pomyliła. Czy to przypadkiem nie dotyczy dostojników kościelnych? To chyba oni podają pierścień do pocałowania? A może przed księciem należy dygać? W biednej dzielnicy, gdzie się wychowała, takie rzeczy nikomu do niczego nie były potrzebne. Zresztą to i tak bez znaczenia. Nawet jeśli protokół dyplomatyczny nakazuje okazać księciu szczególne względy, ona może jedynie podać mu rękę. Na pewno przed nikim nie będzie dygać czy giąć się w ukłonach, nie mówiąc już o cmokaniu w pierścień. Nawet gdyby ten pierścień należał do przystojnego księcia. - Pani nie jest Marią Anną... Parker? - Książę przesunął wzrokiem po tłumie w poczekalni. - W takim razie, czy mógłbym się dowiedzieć, gdzie jest moja narzeczona? - Z tym też jest pewien problem - odparła Shey. - Niestety, wychodzi na to, że Parker nie jest pana narzeczoną. Książę już się nie uśmiechał. Zmarszczył groźnie brwi. - Dokumenty mówią co innego, a ojciec Marii Anny je potwierdza. - Zakładam, że nie zamierza pan poślubić jej ojca, więc w tej kwestii jego słowa nie mają żadnego znaczenia. Podobnie jak dokumenty. Parker nie jest pana narzeczoną. - Dlaczego Parker - to imię książę wypowiedział z wyraźnym niesmakiem - sama nie przyszła mi o tym powiedzieć? Gdzie ona jest? - Chciała uniknąć tego spotkania. Poprosiła, bym odebrała pana z lotniska. - Proszę mnie do niej zawieźć - zażądał kategorycznie książę, a lewy kącik jego ust zadrgał nieznacznie. Czy to oznaka zaniepokojenia? Shey miała nadzieję, że tak właśnie jest. - Nie ma sprawy - odparła, wzruszając ramionami. - Ale na moim motorze nie wystarczy miejsca dla pańskich goryli. - Na motorze? - zdumiał się książę, uwagę o ochroniarzach pozostawiając bez komentarza. - Tak, na moim harleyu. Zapraszam, jeśli Wasza Wysokość ma ochotę się przejechać. Pańscy goryle mogą zabrać bagaże. Spotkają się z panem później w hotelu. -Wasza Wysokość... - zainterweniował najwyższy ochroniarz.