detektywie. Możesz sobie darować dalsze próby urabiania Rodrigueza. To naprawdę nic nie
da. Wróciła za biurko i ciężko opadła na krzesło. Chwilę później z satysfakcją usłyszała, jak Sanders na dole wściekle wali drzwiami. Ale nie poprawiło jej to nastroju. Wojna z detektywem zaczynała ją już męczyć. I niepokoić. Ten gnojek miał trochę racji: wczoraj spieprzyła sprawę. Wykonała zadanie najlepiej jak potrafiła, jednak dla organów sprawiedliwości nie miało to żadnego znaczenia. Schwytała podejrzanego, ale zniszczyła dowody. Wkrótce władze uznają, że Rainie nadaje się tylko do papierkowej roboty. A mieszkańcy Bakersville zakwestionują jej wiarygodność. Będą szeptać. Oczywiście, to małe miasteczko. Gdyby ludzie nie szeptali w czasie długich, deszczowych zim, wszyscy by powariowali. Ta Conner jest twarda. Trzeba na nią uważać. Zabiła własną matkę. Rainie westchnęła i zdała sobie sprawę, że facet w granatowym garniturze wciąż się jej przygląda. – Mogę w czymś pomóc? – zapytała ostro. – Lorraine Conner? – To zależy. A kim pan jest? Uśmiechnął się, unosząc lekko jeden kącik ust. Zmarszczki przy oczach pogłębiły się. Uśmiech ten olśnił ją. Szczupła twarz łowcy. Świdrujące spojrzenie błękitnych oczu. Zapominając się na chwilę, Rainie zatrzymała na przybyszu wzrok dłużej, niż wypadało. Poczuła się zażenowana. Kimkolwiek był, wolałaby, żeby już sobie poszedł. – Agent specjalny Pierce Quincy z FBI. – O kurde. Znowu uśmiechnął się po swojemu. I znów to samo wrażenie, chociaż teraz już była mądrzejsza i udało jej się zapanować nad wyrazem twarzy. Zapragnęła wziąć do ręki butelkę piwa. Agent wszedł do pokoju i, nie czekając na zaproszenie, usiadł. – Ten facet to pewnie policja stanowa? – Jej wysokość Chodząca Doskonałość reprezentuje stanowy wydział zabójstw. Niech Bóg ma nas wszystkich w opiece. – Dziewięćdziesiąt procent skazanych robi wrażenie. – Podobnie jak jego ortografia. A mimo to ma się go dość po pięciu minutach rozmowy. – Problemy ze śledztwem? – Spieprzyłam je koncertowo – zapewniła uprzejmym tonem. – A teraz spoczywa pani na laurach? – Bynajmniej. Planuję następny występ. Znowu zadrżały mu kąciki ust. Rainie z zadowoleniem zauważyła, że go rozbawiła, ale nadal nie miała nastroju na pogawędkę. Pochyliła się w stronę gościa i przeszła do rzeczy. – Więc czego pan chce? Jestem zmęczona, muszę przeprowadzić dochodzenie w sprawie potrójnego morderstwa i nie zamierzam rezygnować ze śledztwa. Na wypadek, gdyby pan nie wiedział. – Przyjechałem pomóc... – Gówno prawda. – No dobrze, jestem jeszcze jednym biurokratą, który przyszedł na świat, żeby mącić ludziom w głowach i kwestionować ich umiejętności. – Nareszcie ktoś szczery w organach ścigania. – Chcę też porozmawiać z Danielem O’Grady. W tę odpowiedź Rainie akurat mogła uwierzyć. Nie była tylko pewna, co się za nią kryło. Przechyliła krzesło do tyłu i z roztargnieniem położyła jedną nogę na biurku, a potem skrzyżowała na niej drugą. Mięśnie wciąż ją bolały po porannym biegu. Przeciągnęła się, rzucając agentowi specjalnemu Pierce’owi Quincy kolejne taksujące spojrzenie. Doświadczony, pomyślała, zna się na swoim fachu. Pewnie po czterdziestce. Lekka siwizna na skroniach pasowała do krótko przystrzyżonych włosów i eleganckiego garnituru. Dodawała powagi. Rainie była gotowa się założyć, że agent specjalny Pierce Quincy robił