uwagi. Miał nadzieję, że jest zazdrosna, lecz było bardziej prawdopodobne, że chce ustrzec

  • Tessa

uwagi. Miał nadzieję, że jest zazdrosna, lecz było bardziej prawdopodobne, że chce ustrzec

18 August 2022 by Tessa

przed nim przyjaciółkę. Jak na osobę o zaszarganej reputacji odnosiła się do niego z nieuzasadnioną wyższością. - Z przyjemnością, milordzie. Uśmiechnął się miło. - Nie da się ona porównać z moją. - Chcesz się żenić? - rozbrzmiał za nim męski głos. Lucien omal nie jęknął. Na szczęście Belton ściszył głos, ale i tak usłyszało go dość osób z najbliższego sąsiedztwa, żeby do rana całe towarzystwo wiedziało o jego poszukiwaniach. Wicehrabia zasłużył na utratę paru zębów, lecz tego rodzaju incydent tylko dodałby plotkom pikanterii. - Tak, Robercie. Czy nie wyraziłem się jasno? Przyjaciel wytrzeszczył oczy. - Ale ty... twój ojciec... przecież nienawidzisz... - Wysłów się wreszcie - ponaglił go, widząc, że Alexandra nagle bardzo się zainteresowała bełkotem wicehrabiego. - Wszyscy wiedzą, że nie zamierzasz się żenić - wykrztusił w końcu Robert. - Zmieniłem zdanie. - Ale... - Oczywiście, że mój bratanek się ożeni - wtrąciła się pani Delacroix, podchodząc do ich grupki. - Dlaczego miałby się nie żenić? Lucien łypnął na nią spode łba. Z pewnością nie potrzebował pomocy ciotki Fiony. Już otworzył usta, żeby jej to powiedzieć, gdy jego uwagę przyciągnęło zamieszanie przy stole z przekąskami. Jakaś młoda dama osunęła się na podłogę. Natychmiast zebrał się wokół niej tłumek starszych kobiet. - Biedactwo, to pewnie z gorąca - stwierdziła pani Delacroix. - Ja też się skarżyłam, że tu jest bardzo duszno. - Panna Perkins - oznajmił Robert. - Straciłeś partnerkę do tańca, Lucienie. - Hm. Cóż za zbieg okoliczności, że zemdlała akurat wtedy, gdy się dowiedziała, że szuka pan żony - syknęła tuż za nim Alexandra. - Tym lepiej dla mnie - odparł ściszonym głosem. - Mogę ją skreślić bez wdawania się rozmowę. W tym momencie zabrzmiały pierwsze takty kadryla. Lord Belton wziął Rose za rękę. - To nasz taniec - przypomniał i poprowadził ją na parkiet. Do lady Victorii podszedł jej partner i po chwili Lucien został w towarzystwie ciotki Fiony i panny Gallant. Nie zamówił u nikogo pierwszego tańca, wolał obserwować kandydatki z listy. - Jestem zaskoczona, milordzie - powiedziała Alexandra. - Dziwne. - Odnosiłam wrażenie, że nie stawia pan wielkich wymagań przyszłej żonie. - W istocie - odparł krótko, szykując się na kolejny atak. - Widzę jednak, że dziewczyna musi wykazać się odwagą, żeby stawić panu czoło, musi umieć rozmawiać inteligentnie i choć trochę znać się na literaturze i sztuce. - Uważa pani zatem, że moje wymagania są za wysokie. - Myślę, że jest ich więcej, niż pan twierdzi. - Cóż, kiedy już wyeliminuję obecne kandydatki, po prostu obniżę wymagania, aż znajdzie się jakaś, która je spełni. - Więc może nie powinien się pan tak spieszyć ze skreśleniem panny Perkins - naciskała, nie zbita z tropu jego ostrzegawczym spojrzeniem. - A jeśli się okaże, że wszystkie młode damy mdleją na myśl o poślubieniu earla Kilcairn Abbey? - Ma pani rację - stwierdził, posyłając jej uśmiech, choć najchętniej by ją udusił. - Zaproszę pannę Perkins i jej rodziców na sobotnie wyścigi. Dam jej szansę pokazania się z lepszej strony, nie sądzi pani? - T - tak, milordzie. Czyżby panna Gallant pożałowała, że zaczęła tę rozmowę? Takie odniósł wrażenie.

Posted in: Bez kategorii Tagged: olga frycz rodzeństwo, ranking kosmetyków do włosów, kiedy kolejny sezon gry o tron,

Najczęściej czytane:

Chyba sobie kpił! I to miał być sensowny powód?

- I dlatego przerzucasz na mnie taką odpowiedzialność? Przyjechałam zajmować się Henrym, a nie jakimś zakichanym zamkiem w jakimś zakichanym królestwie! - Księstwie. Aż ją zatkało. ... [Read more...]

- Nie chciałam apartamentu.

- Dlaczego? Ja płacę. Chwilowe porozumienie, osiągnięte dzięki misiowi, po¬szło w niepamięć. - Sama zapłacę. Nie potrzebuję twojej łaski! ... [Read more...]

‚ twierdzÄ…co, zaczęła pÅ‚akać wraz z Dannym. Huff nie miaÅ‚ cierpliwoÅ›ci do ludzkich Å‚ez. PowiedziaÅ‚, żeby siÄ™ pozbierali i zachowywali jak doroÅ›li, jak Hoyle'owie. Holye'owie nigdy nie pÅ‚akali, powiedziaÅ‚, stawiajÄ…c Chrisa za przykÅ‚ad. „WidzieliÅ›cie kiedykolwiek, żeby siÄ™ mazaÅ‚?". Sayre histeryzowaÅ‚a w tym samym pokoju także przy innej okazji. WylaÅ‚a wtedy morze Å‚ez, bÅ‚agajÄ…c Huffa, aby odstÄ…piÅ‚ od tego, co ostatecznie, i tak zrobiÅ‚. ByÅ‚a to noc, której nie potrafiÅ‚a mu wybaczyć, chwila, gdy znienawidziÅ‚a wÅ‚asnego ojca. Kroki Huffa rozbrzmiaÅ‚y ciężko na drewnianej podÅ‚odze. PodszedÅ‚ do baru i zaoferowaÅ‚ jej drinka. - Nie, dziÄ™kujÄ™. NalaÅ‚ sobie whisky. - Chcesz, żeby Selma przyniosÅ‚a coÅ› do jedzenia? Marzy o tym, żeby ciÄ™ nakarmić. - Nie jestem gÅ‚odna. - Ale nawet gdybyÅ› umieraÅ‚a z gÅ‚odu, nie tknęłabyÅ› niczego, co opÅ‚aciÅ‚y pieniÄ…dze Hoyle Enterprises, tak? - UsadowiÅ‚ siÄ™ w fotelu i spojrzaÅ‚ na niÄ… znad szklanki, pociÄ…gajÄ…c Å‚yk burbona. - To twoje zagajenie, Huff? OtwierajÄ…cy wolej? Chcesz siÄ™ przekonać, które z nas zdobÄ™dzie wiÄ™cej punktów, miotajÄ…c sÅ‚owa, zanim drugie siÄ™ podda? Bo jeÅ›li o to ci chodzi, ja nie mam ochoty na tÄ™ zabawÄ™. Nigdy wiÄ™cej nie dam siÄ™ wciÄ…gnąć w żadnÄ… z twoich cholernych gierek. - Twojej matce nie spodobaÅ‚yby siÄ™ te sÅ‚owa. - Mojej matce nie spodobaÅ‚oby siÄ™ wiele rzeczy - odparÅ‚a, spoglÄ…dajÄ…c na niego potÄ™piajÄ…co. - Chcesz o tym porozmawiać? - WidzÄ™, że wciąż próbujesz pyskować. Cóż, nie powiem, żebym byÅ‚ zaskoczony. W rzeczywistoÅ›ci rozczarowaÅ‚abyÅ› mnie, tracÄ…c tupet. - PodniósÅ‚ siÄ™ z fotela, siÄ™gnÄ…Å‚ po leżące na stoliku pudeÅ‚ko zapaÅ‚ek i przypaliÅ‚ papierosa. - Siadaj. Opowiedz mi o swoim interesie. Przycupnęła na jednej z dwóch jednakowych sof, ustawionych naprzeciwko siebie i rozdzielonych stolikiem do kawy. - Idzie dobrze. - Jedno, czego naprawdÄ™ nie cierpiÄ™, Sayre, to faÅ‚szywa skromność. OsiÄ…gnęłaÅ› coÅ› w życiu i masz prawo siÄ™ tym chwalić. CzytaÅ‚em artykuÅ‚ o tobie w „Chronicie". RobiÅ‚ wrażenie, zdjÄ™cia i wszystko. Napisano, że jesteÅ› dekoratorkÄ… wnÄ™trz dla Å›mietanki towarzyskiej i najbogatszych ludzi w San Francisco. Nie spytaÅ‚a, skÄ…d usÅ‚yszaÅ‚ o tym artykule. Huff byÅ‚ zdolny do wszystkiego, nawet do szpiegowania. Prawdopodobnie wiedziaÅ‚ o jej kalifornijskim życiu wiÄ™cej, niż przypuszczaÅ‚a. Zapewne to Beck Merchant gromadziÅ‚ dla niego te informacje. - Ile zdarÅ‚a z ciebie ta stara ciota za swojÄ… firmÄ™? - spytaÅ‚. - ZaÅ‚ożę siÄ™, że za dużo. - Ta „stara ciota" byÅ‚ moim mentorem i drogim przyjacielem. Jeszcze na studiach, próbujÄ…c zdobyć tytuÅ‚, zaczęła pracować u znanego dekoratora. Po skoÅ„czeniu uczelni zatrudniÅ‚ jÄ… na peÅ‚ny etat. Sayre byÅ‚a jednak kimÅ› wiÄ™cej niż, tylko kolejnÄ… osobÄ…, która zarabiaÅ‚a procent na każdym firmowym projekcie, jaki udaÅ‚o siÄ™ jej sprzedać. Od samego poczÄ…tku jej przeÅ‚ożony przyuczaÅ‚ jÄ… na swojÄ… nastÄ™pczyniÄ™. WysyÅ‚aÅ‚ jÄ… na „zakupy"; do Hongkongu po materiaÅ‚y, do Francji po antyki. UfaÅ‚ jej instynktom, żyÅ‚ce do interesów i dobremu smakowi. MiaÅ‚ czterdzieÅ›ci lat doÅ›wiadczenia w zawodzie i kilka bardzo znaczÄ…cych kontraktów. Sayre wniosÅ‚a do firmy Å›wieże i innowacyjne pomysÅ‚y. Razem stanowili Å›wietny zespół. - Gdy zdecydowaÅ‚ siÄ™ przejść na emeryturÄ™ - ciÄ…gnęła - sprzedaÅ‚ mi firmÄ™ na bardzo dobrych warunkach. ...

Pod jej okiem interesy kwitły. Sayre spłaciła dług w ciągu trzech lat, o połowę wcześniej, niż przewidywała. Tego jednak nie powiedziała Huffowi, uznając, że jej sprawy finansowe nie powinny go interesować. - Zatem zajmujesz się teraz wieszaniem zasłon w czyichś oknach. Co za zmiana. - Celowo umniejszał znaczenie jej zawodu, ale nie zareagowała na zaczepkę. - Kocham swoją pracę. Mogłabym to robić za darmo. Na szczęście okazała się zajęciem równie lukratywnym, co przyjemnym. - Zarobiłaś już na tym interesie kilkakrotnie więcej, niż był wart. - Potrząsnął kostkami lodu w szklance. - Widzę, że te twoje małżeństwa nie były aż tak okropne, jak się zdawało, czyż nie? Gdybym nie nalegał na umowy przedmałżeńskie, nie byłabyś w stanie zapłacić temu fagasowi i pracować w zawodzie, który tak kochasz. Nim przemówiła, musiała rozluźnić zaciśnięte szczęki. - Zasłużyłam sobie na te pieniądze, Huff. - Jasne, są gorsze sposoby zarabiania - wtrącił się Chris, wchodząc do pokoju. - Robienie kariery na rozwodach z bogatymi facetami ma swoje zalety. - Usiadł na kanapie naprzeciw Sayre i uśmiechnął się do niej. - Całkiem niezły sposób na życie. Chciała natychmiast wstać i wybiec z pokoju, ale wiedziała, że to by jedynie rozbawiło Chrisa. Sprawienie mu tej satysfakcji byłoby gorsze niż znoszenie jego złośliwego uśmieszku. - Jesteś jak zwykle nieznośny, Chris, ale masz rację co do zalet rozwodu z bogatymi mężczyznami. Twoja była żona zapewne również się z tym zgadza. Przestał się uśmiechać, ale odparł gładko: - Jesteś źle poinformowana, Sayre. Mary Beth nie chce rozwodu. Sayre wyszła z założenia, że nieobecność żony Chrisa na rodzinnej uroczystości oznacza, iż burzliwe małżeństwo jej brata wreszcie dobiegło końca. - Dlaczego jej tu nie ma? - Mieszka teraz w Meksyku, w domu z widokiem na błękitny Pacyfik. Pojechaliśmy tam kiedyś na wakacje i pewnego popołudnia wypiłem o jedną margaritę za dużo. Mary Beth ma niezwykły talent do wykorzystywania sytuacji. Następnego poranka obudziłem się jako skacowany właściciel domu. Wszystko zgodnie z jej planem. Najpierw zdobyła rezydencję ze służbą, a potem oświadczyła, że żąda separacji. Na zawsze - dodał, zerkając na Huffa. Sayre nie znała swojej szwagierki, ponieważ Chris ożenił się po jej wyjeździe. Uznała jednak, że żona starszego brata prawdopodobnie tysiąckrotnie zasłużyła sobie na ten dom ze służbą na wybrzeżu Pacyfiku po tym, jak była zmuszona znosić Chrisa. Wątpiła, aby wstąpienie w związek małżeński ukróciło jego liczne romanse. Podczas gdy Chris wyjaśniał status swojego małżeństwa, Huff siedział w fotelu, paląc papierosa. Nie był spokojny, raczej rozdrażniony. Sayre zauważyła, że ściskał szklankę tak mocno, aż pobielały mu kłykcie. Wyraźnie był niezadowolony ze stanu cywilnego Chrisa. Nagłe Sayre zrozumiała powód tej irytacji. - Nie macie dzieci, prawda? Huff szarpnął głową niczym sowa, przenosząc wzrok z Chrisa na nią. - Jeszcze nie, ale to nie koniec - powiedział. Napięty wyraz twarzy Chrisa zmienił się w uśmiech, gdy spojrzał nad jej ramieniem. - Wejdź, Beck. - Nie chciałbym przeszkadzać - odezwał się od progu Merchant. Sayre nawet nie spojrzała w stronę drzwi. - Ależ proszę. Z radością powitam taką przeszkodę - rzekł Chris. - Jak dotąd nie udało się nam jeszcze odbyć spotkania rodzinnego, po którym wszyscy czuliby przyjemne ciepło w sercu. Sayre usłyszała, jak Beck podchodzi do kanapy. - Przyjechał Rudy - zwrócił się do Huffa. - Przecież wyszedł pół godziny temu. - Ale wrócił, tym razem służbowo. Jest z nim Wayne Scott. Chcą z nami porozmawiać. - O czym? Beck spojrzał na Huffa z uniesionymi brwiami, jakby pytał: „A jak myślisz?". - Jak długo to potrwa? - pytał Chris. - Jestem już zmęczony tą pogrzebową atmosferą. Chciałem wyjść na miasto, odprężyć się. Sayre zdumiała się egocentryzmem brata, chociaż nie powinna. Chris zawsze myślał najpierw o sobie. Interesował się różnymi sprawami tylko w takim stopniu, w jakim dotyczyły jego osoby, planów i pragnień. Jego egoizm, umacniany przez uwielbienie Huffa, nie znał granic, nawet w dniu pogrzebu własnego brata. Uznała, że nie może dłużej znieść towarzystwa Chrisa. Wstała z sofy. - Pójdę już. Zostawię was samych z Rudym. Danny był bez wątpienia najlepszym człowiekiem z nas wszystkich - dodała, spoglądając na Huffa. - Żałuję, że odszedł. - Popatrzyła na brata. - Chris... - nie potrafiła znaleźć żadnych słów, które nie zabrzmiałyby jak hipokryzja - żegnaj. Odwróciła się w kierunku Becka Merchanta i skinęła krótko głową. Kiedy jednak próbowała go ominąć, dotknął jej ramienia. - Rudy chciał, żebyś została. Zanim Sayre otrząsnęła się z zaskoczenia i zdołała przemówić, Chris zapytał: - Po co? - Nie wiem. - Musiał przecież coś powiedzieć - upierała się Sayre. Beck spojrzał na nią twardo. - Usłyszałaś wszystko, co wiem. Rudy chce, żebyś tu została. Mam ich przyprowadzić, Huff? - To jakieś cholerne zawracanie głowy. Podobnie jak Chris, mam już dosyć myślenia i gadania o śmierci. Rzygać mi się chce od tego wszystkiego. Lepiej skończmy tę szopkę. Wprowadź ich, Beck. Sayre nie planowała zostać tu ani chwili dłużej i zamierzała powiedzieć to Rudemu. Beck zniknął za drzwiami, by za chwilę wprowadzić do biblioteki szeryfa i młodego detektywa. Natychmiast przystąpiła do ataku. - Szeryfie Harper. Chciałabym jeszcze dzisiaj złapać samolot do Nowego Orleanu. Nie mam zbyt wiele czasu. Rudy Harper nadal miał na sobie odświętny czarny uniform, który włożył z okazji pogrzebu. Detektyw nosił zwyczajny mundur, chociaż zdjął kapelusz. Przyglądał się uważnie wnętrzu biblioteki niczym czujny koń wyścigowy maszynie startowej. Wyglądał na tak gorliwego, jak opisał go Beck Merchant. - Przepraszam, że cię zatrzymuję, Sayre - powiedział szeryf - ale mój zastępca chciałby zadać wam wszystkim kilka pytań. - Doceniam pana poczucie obowiązku i dokładność - zwróciła się Sayre bezpośrednio do młodego oficera. - Niemniej, nie mam dla pana żadnych informacji. Nie mieszkam tu i od ponad dziesięciu lat nie utrzymywałam kontaktu z Dannym. - Rozumiem, proszę pani, ale może pani wiedzieć więcej, niżby się wydawało, - Sądząc po akcencie, młody detektyw pochodził z Teksasu, nie z Luizjany. - Czy mogłaby pani zostać jeszcze chwilę? Obiecuję, że nie zajmę dużo czasu. Ociągając się, powróciła na swoje miejsce na kanapie. - Beck, przystaw fotele dla naszych przedstawicieli prawa - zakomenderował Huff, rozparty w swoim fotelu. - Sam możesz usiąść obok mojej córki. Szeryf i detektyw Scott usiedli na fotelach podstawionych im przez Becka, On sam usadowił się obok Sayre. Spojrzała na ojca i zobaczyła znajomy diabelski błysk w jego oczach, gdy zdmuchnął płomień z kolejnej zapałki i wrzucił ją do popielniczki. - No dobrze, Rudy. Chciałeś tego spotkania, jesteśmy gotowi cię wysłuchać. Co ci chodzi po głowie? - spytał. Szeryf odchrząknął. - Jak wiesz, zatrudniłem Wayne'a jako detektywa w naszym wydziale policji - zaczął niemal przepraszająco. - I? - Wayne przeprowadził małe śledztwo w obozie rybackim, i doszedł do wniosku, że pewne fakty związane ze śmiercią Danny'ego się nie zgadzają. - Na przykład jakie? - Huff przeniósł wzrok na młodego zastępcę szeryfa. Wayne Scott siedział na samym brzeżku fotela, jak gdyby z niecierpliwością czekał, by wreszcie zabrać glos. - Strzelba, z której rzekomo zabił się denat... - Strzelba? - zdziwiła się Sayre. Kiedy Beck powiedział jej, że Danny zginął od strzału w głowę, założyła, że w grę wchodził pistolet. Nie miała encyklopedycznej wiedzy o broni palnej, ale zdecydowanie potrafiła rozróżnić pistolet od strzelby, podobnie jak rozmiary uszkodzeń, jakie powodowała każda z tych broni. W zależności od kalibru i trajektorii, kula wystrzelona z pistoletu przyłożonego do głowy człowieka spowodowałaby śmierć i rozległe obrażenia głowy. Nie mogłoby się to jednak równać z uszkodzeniami czaszki spowodowanymi przez strzał ze śrutówki. - Tak, proszę pani - odparł poważnie detektyw. - Nie miał żadnej szansy przeżycia. - Może powinien pan przejść do sedna sprawy - wtrącił Beck. - Problem w tym, panie Merchant, że ofiara wciąż miała na sobie buty. Przez kilka chwil wszyscy wpatrywali się w detektywa z osłupieniem. Pierwszy zareagował Huff: - Nie wiem, o co ci, do cholery, chodzi, ale... - Zaczekaj - Beck uniósł dłoń, uciszając Huffa. Patrzył na Scotta. - Myślę, że rozumiem zakłopotanie detektywa Scotta. Chris pokiwał głową, skubiąc dolną wargę. - Chodzi o to, w jaki sposób Danny pociągnął za spust - powiedział. - Tak jest - Scott gorliwie pokiwał głową. - Swego czasu badałem sprawę samobójstwa w Carthage, we wschodnim Teksasie. Ofiara zabiła się za pomocą strzelby, pociągając za spust dużym palcem u nogi. - Spojrzał na Sayre skruszony. - Proszę mi wybaczyć moją bezpośredniość, pani Hoyle. - Nie zamierzam zemdleć. A tak przy okazji, nazywam się Lynch. - Och, przepraszam. Myślałem... - W porządku. Proszę mówić dalej. Scott powiódł wzrokiem po twarzach zgromadzonych w pokoju osób. - Chciałem powiedzieć, że wszystkie inne fakty związane ze śmiercią pana Hoyle'a są podobne do tamtego przypadku, poza tą jedną rzeczą. W jaki sposób pociągnął za spust? Byłoby to dość skomplikowane, biorąc pod uwagę długość lufy i... jest jeszcze jedna rzecz, która mnie zastana-wia. To była dubeltówka. Obie komory były pełne. Jeżeli ktoś planuje zastrzelić się z ... [Read more...]

Polecamy rowniez:


1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 NastÄ™pne »

Copyright © 2020 instytutkosmetyczny.warszawa.pl

WordPress Theme by ThemeTaste