pytanie i nie zamierzam na nie odpowiedzieć.
Uparta, nieznośna kobieta. - Po prostu dbam o własne interesy. Nie chcę, żeby w wolnym czasie szukała pani innej pracy. - Pan wszystko robi we własnym interesie. Poza tym nie szukam innej pracy. Zresztą i tak nikt by mnie nie zatrudnił. - Zrobiła pauzę, czekając na reakcję. - Czy mogę mieć wolne w poniedziałki? - spytała w końcu. Wytrzymał jej spojrzenie. - Nie. Oczy jej zapłonęły. - W takim razie, milordzie, muszę zrezygnować z posady... - Zgoda - przerwał jej gniewnie. - Tak, do diaska! - Dziękuję, milordzie. A teraz pójdę do Rose, jeśli pan pozwoli. Odprowadził ją posępnym wzrokiem. Nie złościł się, że go przechytrzyła. Niepokój wzbudziło w nim to, że wpadł w panikę, kiedy wspomniała o odejściu. Bez wahania przystał na jej warunek, tracąc twarz. Przegrał bitwę w ich małej wojnie i teraz będzie musiał wyrównać rachunki. Po Londynie rozeszła się wieść, że earl Kilcairn Abbey i jego kuzynka szukają partii. Od chwili przybycia do Vauxhall Gardens nieprzerwany strumień młodych kobiet i mężczyzn zatrzymywał się przy loży hrabiego, żeby porozmawiać o Paryżu, pogodzie, zbliżającym się sezonie łowieckim, pokazie sztucznych ogni, o wszystkim, tylko nie o małżeństwie. Wszyscy gapili się również na nią, ale na razie nikt nic nie mówił, co zapewne wynikało raczej z respektu dla Kilcairna niż z uprzejmości. Alexandra przekonała się teraz, jak dobrze mieć potężnego protektora. - Widziałaś? - krzyknęła Rose, unosząc się z miejsca. - To był markiz Tewksbury! Mój karnet jest już wypełniony. Och, szkoda, że nie mogę tańczyć walca! - Świetnie, ale pamiętaj, żeby nie okazywać zbytniego podniecenia - upomniała ją guwernantka. - To oni powinni się cieszyć, że raczyłaś im poświęcić chwilę czasu. - Dobry Boże - mruknął Lucien z irytacją. - Powinienem zastrzelić Roberta za mielenie językiem. Osaczają nas jak stado wilków, które wyczuły krew. - Musiał pan zdawać sobie sprawę, że wieść o planach małżeńskich wzbudzi ogromne zainteresowanie - skomentowała Alexandra. - Niezupełnie. Wiem, że nie jestem miłym człowiekiem. Najwyraźniej już ochłonął z gniewu. Sama nie była pewna, dlaczego tak się upierała. Po prostu chciała udowodnić, że jego pocałunki nie są w stanie odwieść jej od żadnej decyzji. Teraz musi wymyślić, gdzie spędzać całe poniedziałki. - Nie znają cię dobrze, Lucienie - odezwała się pani Delacroix. Hrabia uniósł brew. - Czy to znaczy, że w końcu się zorientują, jaki jestem niesympatyczny? - Oczywiście, że nie. - Szkoda. Przez chwilę myślałem, że trafiłaś w sedno, ciociu. Fiona spiorunowała go wzrokiem, po czym sięgnęła po karnecik córki i przestudiowała go uważnie. - Został ci jeszcze kadryl, moja droga. Może twój kuzyn o niego poprosi? - Dlaczego miałbym prosić ją o taniec? Gdy oczy Rose napełniły się łzami, Alexandra westchnęła w duchu. Przez trzy dni obchodziło się bez płaczu i już miała nadzieję, że tak będzie do końca tygodnia. - Pokazałby pan w ten sposób, że wspiera kuzynkę w jej planach matrymonialnych - powiedziała mentorskim tonem. Lord Kilcairn zmierzył ją wzrokiem, po czym wyrwał karnet z rąk ciotki, nabazgrał w nim swoje nazwisko i oddał go Rose. - Wspaniale - ucieszyła się pani Delacroix i aż klasnęła w dłonie. Alexandra sama miała ochotę bić brawo, ale odwróciła głowę ku fajerwerkom, żeby ukryć uśmiech. Lucien Balfour w końcu uczynił pierwszy krok ku poprawie stosunków z krewnymi.