- Nie, nie. To tylko przelotna myśl.
Mimo wszystko pan Thorhill zanotował to sobie w pa¬mięci. Rozmowa wróciła do spraw finansów. Uzgodnili, że Thorhill upoważni panów Cromera i Bamstaple’a do przyjechania i obejrzenia Candover. - Milordzie, obawiam się, że nie mam zbyt pomyślnych wieści, jeśli idzie o klejnoty rodzinne. - Dobry Boże, a są jeszcze jakieś? Myślałem, że zostały sprzedane już dawno temu. - W skrytce w banku Drummonda znajduje się mała szkatułka, ale nie ma w niej nic poza perłami lady Storrington. Reszta to tanie imitacje. - Wielce prawdopodobne - przytaknął Lysander. - Pa¬miętam, że matka coś takiego wspominała, gdy pewnego wieczora oglądałem jej diadem. - Udało się jej jednak ocalić perły, może dlatego, że wniosła je do małżeństwa w posagu. - A ile są warte? - Koło setki, milordzie. - W takim razie niech zatrzyma je Arabella. Sto funtów w tę czy tamtą stronę nie zrobi różnicy, a matczyna biżuteria jej się należy. - Wedle pańskiego życzenia, milordzie. Thorhill został w Candover jeszcze przez parę dni, naradzając się i przeglądając z markizem i Frome’em księgi rachunkowe. Pozostało do załatwienia kilka drobnych spraw, powiedział na koniec, układając dokumenty. Na przykład należałoby przedłużyć umowę dzierżawy z Hughettsami, ale wszystkie potrzebne papiery ma w swojej londyńskiej kancelarii. Następnie przeprosił markiza wyjaśniając, że obiecał spotkać się o czwartej z lady Heleną, wziął teczkę i wyszedł. Chociaż wiele osób komentowało głośno mizerny wygląd markiza, również blada twarz i brak apetytu Clemency nie pozostały nie zauważone, przynajmniej przez Arabellę. Dziewczyna kilka razy rozmawiała z Clemency o wyda¬rzeniach na jarmarku. - Zander nie chce do tego wracać - narzekała. - Według niego powinnam natychmiast o wszystkim zapomnieć! Panno Stoneham, to nie do wytrzymania, nie uważa pani? - Może chodzi mu o to, żeby przypadkiem nie wygadać się w towarzystwie - zasugerowała Clemency, choć sama sądziła inaczej. Widać markiz woli udawać sam przed sobą, że coś takiego nigdy nie miało miejsca. - Nie myślę, żeby to korzystnie wpływało na moją równowagę psychiczną - oznajmiła z powagą Arabella, a gdy Clemency się zaśmiała, dodała: - Niech pani popatrzy na Zandra, wygląda okropnie. Czy rozmawiał z panią? - Nie. - Clemency poczuła rumieńce na twarzy. - No, proszę bardzo. - Przyglądała się Clemency, która odwróciła głowę. - Pani też nie wygląda najlepiej. Mam nadzieję, że pan Baverstock pani nie skrzywdził? - Ależ skąd! - zaprzeczyła Clemency. Za to Lysander to zrobił, pomyślała z bólem. - Nie wierzę, jest pani blada jak prześcieradło. - Arabello, proszę uważać na swój język. Nie byłam, jakby to powiedzieć, napastowana przez pana Baverstocka, jeśli miałaś to na myśli. Przeżyłam jedynie kilka nieprzyjem¬nych chwil, to wszystko. - Ale coś się wydarzyło, prawda? - nalegała Arabella. - Zander najwyraźniej pani unika. Powiem mu, jak bardzo się pani tym przejmuje. Clemency odwróciła się do niej gwałtownie. - Arabello, jeśli wspomnisz o tym choć jednym słowem, natychmiast odejdę - rzuciła zawzięcie. - Mówię poważnie. Jeśli nawet tamtego wieczora zaszły jakieś bolesne dla mnie zdarzenia, wolę zachować je dla siebie. I proszę to uszano¬wać, nikt nie ma prawa wtrącać się w moje prywatne sprawy. Arabellę tak bardzo zaskoczył ten nagły atak, że nie potrafiła wykrztusić ani słowa. Jeszcze nikt nie mówił do niej w taki sposób, a już na pewno nie guwernantka. Miesiąc temu może obraziłaby się lub okazała złość, ale od tego czasu zdążyła dorosnąć. Zamiast tego pocałowała Clemency w policzek i rzekła: - Przykro mi, nie chciałam pani urazić. Później, gdy Arabella znalazła się w swojej sypialni, długo rozmyślała. Pamięta, że widziała Lysandra i Clemency stojących na skraju placu i on obejmował ją ramieniem. Przez chwilę, zanim ją dostrzegli, wyglądali jak para. Para! Nagle uderzyła ją myśl, że mogą być w sobie zakochani. Czy teraz się pokłócili? Arabella zauważyła (choć Clemen¬cy tego nie widziała), że Lysander zerka na nią, gdy nikt nie patrzy. Nie czuł się swobodnie, to pewne. Zawsze, kiedy zdarzyło mu się znaleźć w tym samym pomieszczeniu co panna Stoneham, utrzymywał wobec niej wyraźny dystans albo znajdował jakąś wymówkę i opuszczał pokój. W świetle nowych spostrzeżeń Arabelli było to wielce znaczące, ale nikomu o tym nie wspomniała, nawet Dianie. Postanowiła kontynuować dyskretną obserwację. Pan Thorhill wyjechał w sobotę rano, a Clemency spędziła spokojne popołudnie z kuzynką. Pani Stoneham napisała do pana Jamesona, lecz do tej pory nie nadeszła odpowiedź, nie pojawiła się też w Abbots Candover wściekła pani Hastings. - Według mnie twoją matkę pochłonęły przygotowania do ślubu - stwierdziła uspokajająco pani Stoneham. Osobiście była zdania, że jest mało prawdopodobne, by Amelia Hastings pragnęła stałej obecności w domu swej pięknej, młodej córki. - Spodziewam się wieści od niej dopiero wtedy, gdy pan Jameson skonsultuje się z Ramsgate’ami. Na tym sprawa stanęła. Lysander otrzymał wiadomość od Thorhilla dopiero w połowie następnego tygodnia, a zawartość listu kompletnie zburzyła jego spokój. Pan Thorhill szczegółowo omówił przygotowania do wizyty panów Cromera i Bamstaple’a, a na koniec dopisał: Może pana zainteresuje, że panna Hastings-Whinborough ma na imię Clemency. Moim zdaniem to imię dość niezwykłe, chociaż urocze. Clemency pozostawała nieświadoma burzy, jaka już niedługo miała się nad nią rozpętać. Zdecydowała, że zielnik Arabelli i Diany nadaje się do oficjalnej prezentacji. Spędziła wraz z dziewczętami kilka pracowitych poranków, grupując liście i rysunki Arabelli z jednej strony oraz notatki Diany z drugiej. Clemency napisała krótkie wprowadzenie, w któ¬rym zachwalała pracowitość i zdolności swoich uczennic. Większą część środowego popołudnia poświęciły ostatecz¬nym poprawkom, a wieczorem przed kolacją Arabella zaniosła skończone dzieło do salonu i pokazała ciotce. Zielnik przechodził z rąk do rąk, wzbudzając entuzjazm i szczery podziw. Naturalnie lady Fabian interesował głównie wkład pracy Diany, a Giles uznał, że na szczególne uznanie zasługuje wykaligrafowany pięknie wstęp. Lady Helena, nie mając pojęcia o ukrytych talentach Arabelli, była tym faktem wielce zaskoczona. - Czy to naprawdę twoje malunki, Arabello? - Tak, ciociu. - I wszystko to twoje własne dzieła? - Oczywiście - odparła dziewczyna z niecierpliwością i spojrzała na Clemency. - Tak jest w istocie, milady. Arabella przejawia w tyra kierunku prawdziwy talent. - Jestem zdumiona - przyznała lady Helena i pierwszy raz nie zwróciła uwagi na Muffin, która obgryzała jej szal. - Lysandrze, popatrz na zdumiewające efekty pracy swojej siostry. No i naturalnie Diany. Lysander przejrzał dokładnie album, przeczytał wprowa¬dzenie (obrzucając przenikliwym spojrzeniem Clemency) i pokręcił z podziwem głową. - Muszę pochwalić obie panny, musiałyście się ogromnie napracować - rzekł z uśmiechem. - Panna Stoneham pomogła nam to wszystko rozplanować i zrobiła ramki - wyjaśniła Diana, zdecydowana podkreślić zasługi Clemency. - Widzę, że nieoceniona panna Stoneham napisała również doskonałe wprowadzenie - dodał markiz. Powiedział to dziwnie znaczącym tonem i Clemency wyczuła w jego głosie ukryte ostrzeżenie, coś, czego należy się obawiać. Jakby wiedział, że nie jest panną Stoneham. Co za bzdury, skąd mógłby się dowiedzieć? Lysander, który wcześniej studiował pognieciony list Clemency z Russell Square, znalazł właśnie brakujący kawałek układanki. Teraz jednak nie zdradził się z tym ani słowem, a po kilku minutach Timson ogłosił, że podano kolację. Dopiero następnego popołudnia markiz wezwał do siebie Clemency. Przygotowywała właśnie lekcję francuskiego, gdy wszedł Timson. - Jego lordowska mość pragnie zamienić z panienką kilka słów w gabinecie. Oczywiście, gdy będzie pani wolna. - Na... naturalnie - wyjąkała. - Gdzie jest markiz?